sobota, 6 sierpnia 2016

A nie mówiłam /pisałam?

Jestem jutro, znaczy dzisiaj. A dziś będzie o wczoraj, a raczej jeszcze wcześniej.
W poprzednim poście pisałam o kartce wspólnego autorstwa dla Grażynki.
No bo tak się zadziało tego lata, że moja chałupa na skraju lasu
w wakacyjny dom się zmieniła, a to za sprawą Kejti i Marzenki z rodzinami oraz Grażynki, która nas odwiedziła w ramach dwudniowej reaktywacji
ze skutkiem pozytywnym i niemalże natychmiastowym.
Do dziś zadaję sobie pytanie jak nam się tu udało nie zwariować, nie zadeptać i nie zanudzić dzieci na amen... wciąż mam wrażenie, że jest tu za ciasno dla trzech osób, a już dla dziewięciu to zupełnie niemożliwe. A jednak... i zdaje się, że było nawet dość komfortowo. Pokój dzienno-nocny salonem docelowo zwany zamienił się w bawialnię z wszelkiej maści akcesoriami do zabaw dla dzieci i dorosłych. Tak, tak... i mnie się udzieliło skakanie z X-boxem, układanie klocków i zgadywanie "who is it?".
Kuchnia jest jednak za mała, bowiem usadzenie wszystkich przy stole do jednego posiłku było niewykonalne. Daliśmy radę... na znane wszystkim raty.
Największą furorę zrobiła trampolina w ogrodzie (tfu, w ogródku),
która całym swym jestestwem zakrywała trawnik.
Bogu dziękować za dobrą kobietę, która nam ją podarowała, amen.
I w czasie tego dwutygodniowego wakacjowania dobrze nam się działo. Mówię tu o sferze artystycznej, duchowej i cielesnej też.
Dla ducha była na ten przykład muzyka tzn. przegląd naszych ulubionych utworów 
i boski Alvaro Soler w tle. Dla ciała np. lody z opolskich kafejek,  eko home made przysmaki dzieła Kejti i Marzenki, pierogi ruskie i z jagodami zbieranymi przez dzieci 
oraz leniwe kopytka na kilka par rąk i znikające placki serkowe.
Skromna, ale zawsze jednak, sfera artystyczna rozgościła się w hogisowej pracowni, 
wysprzątanej wręcz perfekcyjnie przez Kejti
(bo ja już nie mam cierpliwości do siebie samej w kwestii błysku w miejscu pracy).
Pomiędzy zaś znalazłyśmy czas na błogie lenistwo na hogisowej werandzie.
 
O!... i to jest dokładnie to miejsce, do którego zmierzałam w tym poście
czyli efekty pracy artystycznej.
Padło pytanie, "co robimy?"... COŚ... dla Grażyny na urodziny.
Odpowiedź przyszła zaskakująco szybko.
BLEJTRAM z wiankiem, inspirowany pracą Cynki, którą podziwiam za Jej postarzania.
No to Marzena wyszkolona na warsztatach w długą, a my to co ? My nic?
Oczywiście, że nie, bo przecież uwielbiamy tworzyć razem.
A skoro było na czym pracować, to i nie jeden,  trzy blejtramy powstały.
[ Hogisowo powinno nazywać się przydasiowo, bowiem skarbów moc skrywa.
Zresztą o wielu nawet nie wiedziałam ;) A jak doliczyć jeszcze przydaśki
przywleczone z Lublina i Poznania, to już można małą hurtownię otwierać. ]
Każda sobie paćkała, każda sobie kleiła i tym sposobem tryptyk nam wyszedł.
I przy okazji owej robótki dotarło do mnie, że nie mam kolejnej cierpliwości -
tej do mgiełek, które się bezczelnie zapychają. 3/4  posiadanych powinnam
kopnąć w zadek w kierunku śmietnika (gdyby tylko zadek posiadały). Wrrr...
 
Czas szybko płynął, a zbliżał się termin wyzwania forumowego
z decoupage, rombami i 3D w jednym.
Zdwojona siła wyższa nakazała mi zabranie się wreszcie za robotę.
Tym sposobem, pod presją czasu i siedzących obok, zrobiłam tabliczkę.
Wylakierowana właściwie na gotowo, ale coś czuję, że brak jej ostatniego szlifu.
Prędzej czy później będzie ewoluować.
 
W tym czasie cztery lawendowe maluchy w ogrodzie zaczęły przekwitać. Szybkie cięcie, szybkie wicie i mam wianuszek. Marzyły mi się takie dwa małe wiszące na ramie łóżka. Wyszedł jeden, byle jaki i na dodatek się osypuje, oczywiście na łóżko się nie nadaje,
ale jest i wisi gdzieś tam sobie w domu. Jedyna wartość to zapach... niezwykły.
 
Czas wspólnych wakacji szybko mija niestety. W ogóle czas pędzi jak szalony. Jedyne co może go jakoś zatrzymać to chyba kalendarz. I to też na krótko.
Dziewczyny koniecznie chciały poznać tajniki powstawania moich wiecznych kalendarzy.
Podziałyśmy w papierkach i tym samym mam kolejną wersję.
 
I na koniec ostatnia z prac i kolejna grupowa. 
Pozornie nic specjalnego, ale dla nas ma olbrzymią wartość dodaną.
Symbolizuje naszą przyjaźń i miłość...
do siebie, do wspólnych pasji, do miejsca, które nas połączyło.
Kłódka zdekupażowana i zawieszona na opolskim Moście Groszowym,
zwanym Mostkiem Zielonym (niczym moja niebieska Mazda ;-) ), lub też
Mostem Zakochanych tudzież Mostem Miłości (i tę wersję lubię najbardziej).
Każda z nas miała swój wkład w powstanie tejże. A powstawała niemalże ekspresowo.
Kluczyk do niej utonął na dnie kanału Młynówki.
 
Byłam sprawdzić czy wciąż wisi... wisi :)
I niech tak będzie po wsze czasy, bo nie wyobrażam sobie życia bez Was -
Kejti, Marzena i wszystkie kochane siostry z forum decoupage24.pl
Całuski, Wasza hogis :-*

4 komentarze:

  1. Tych dwóch dni nie zamieniłabym na nic !!! Żadne luksusowe wczasy w hotelu 5-gwiazdkowym na Bora Bora czy innym bajecznym miejscu nie mogą sobie stanąć przy hogisowym domku na skraju lasu :)

    Dziekuję również za piękny blejtram, jego dewizę życiową od razu wzięłam do serca :)

    Uściski

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo się wzruszyłam naprawdę czytając ten wpis, tak jakbym stała z boku i obserwowała co robicie jak tworzycie jesteście ze sobą rozmawiacie itp, niemalże czułam to, bo wejść nie miałabym odwagi, by nie zakłócić Wam tego cudnego czasu bycia razem. Dziewczyny, ściskam Was mocno *:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Moja chałupa ma drzwi otwarte dla wszystkich. Zawsze. A dla przyjaciół w szczególności. Dziś upewniłam się w jednym... nieważne, że jest ciasno i bez luksusów. To ludzie robią klimat i odczarowują miejsce, które czasem wydaje się być zaklętym kręgiem. I wszystko nagle zaczyna żyć po swojemu, bez napinania... tak po prostu :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Im więcej ludzi, tym weselej. I o to własnie chodzi w życiu :) Przepiękne prace stworzyłyście :)

    OdpowiedzUsuń