Kiedy dostaję wytyczne do personalizacji pracy często głowa od razu zaczyna pracować, a pomysły przeskakują się nawzajem. Ale nie zawsze... i tym razem właśnie tak było. Pudełko dla pewnej Cioci Lidki - żywiołowej i aktywnej pięćdziesięciolatki, która lubi
chodzić po górach, jest morsem, uczy się angielskiego i pracuje jako recepcjonistka producenta mlecznych rozkoszy ;) Próbowałam związać to w całość na różne sposoby,
a ponieważ nie było łatwe, więc wstępnie próbowałam wybrać motyw przewodni,
a co się da, z reszty wytycznych dołożyć. W końcu wybór padł na morsa
i znów zaczął się proces myślowy, no bo jak go ugryźć. Kiedy próbowałam się wesprzeć pomocą przyjacielską, nagle mnie olśniło. I poszło.
Zaczęłam od końca czyli od dekoracji. Najłatwiej byłoby wydrukować sobie obrazki,
ale jakoś tak wolę sama "o, tymi ręcami", więc sama zamotałam czapkę.
z wełny czesankowej, co to od lat czeka w szufladzie, aż ufilcuję z niej kapcie.
Pierwsza wersja była zaczęta była na "drutach" z wykałaczek. Cóż, wełna gruba,
a wykałaczki się łamały. Przypomniał mi się pomysł, który kiedyś przeleciał mi na fb.
Metodą na rozkminiacza zmontowałam czapeczkę. Choć pewnie łatwiej byłoby
odpalić laptopa i odszukać tutorial, ale wtedy pewnie natknęłabym się na setki
innych pomysłów i czas nasiadówki w sieci byłby o wiele dłuższy.
I tak powstała ta malusia, milusia i cieplusia czapusia :)
A potem to już poszło... pośród gór opatrzonych angielskimi motywatorami,
stanęła ośnieżona balia skuta lodem, z połyskującą wodą w przerębli,
z pięćdziesiątką w czapce i rękawiczkach, bawiącą się śnieżnymi kulami...
Całość zamknięta w boxie przepasanym szalikiem do kompletu.
I w sumie tylko tej recepcji jakoś nie udało mi się wetknąć ;)
Zapraszam do oglądactwa :)
Zamawiająca zadowolona, ale ciekawa jestem, co na to obdarowana ;)
...
Na ten sam dzień potrzebny był jeszcze jeden prezent - dla mojej ukochanej Babci.
A ponieważ uwielbia zapisywać różne ciekawostki, receptury, wspomnienia,
a do tego pisze wiersze, więc notes wydawał się najlepszym prezentem.
Zrobiłam więc optymistycznie zielony, wykorzystując lniane płótno i ulubione papiery.
I to na dziś tyle.
Mam jeszcze w zanadrzu kolejny post ślubny, więc do następnego razu :)
Pozdrawiam ciepło, hogis :)