czwartek, 22 września 2016

Łapiąc ostatnie letnie chwile...

Stało się. Lato się kończy, dziś o 16.21 przywitamy jesień i zimno coraz bardziej.
Wczesnym rankiem zmroziło mnie 5 stopni... brrr!
Teraz niby wyszło słońce, ale za ciepło nie jest.
Choć lubię jesień, zwłaszcza taką naszą polską złotą, to jednak szkoda mi lata.
Będzie brakowało bosych poranków o rosie z zieloną herbatką
i wieczornego polegiwania na werandzie.
Trzeba powoli wyciągać z szaf ciepłe koce, kapciochy i skarpety.
 Nie powiem, że tego nie lubię, ale to już  zupełnie inne klimaty.
 
Na szczęście trafiła mi się jeszcze okazja przywołania tych iście letnich.
Pudełko, które dziś pokażę, mocną nawiązuje do lata oraz do smaków, które uwielbiam.
Dedykowane parze, która życiowo związana jest nie tylko z sobą, ale i z truskawkami.
 Miłego oglądania, ot, tak na dobry początek dnia :-)
Tyle na dziś. Trochę skromnie, ale mam nadzieję, że smakowicie.  
Cóż, idę podelektować się ostatnimi letnimi promieniami, wieszając pranie.
Może się wreszcie trochę ociepli, bo chociaż słońce świeci,
to póki co wciąż jest masakrycznie zimno... brrr.
Trzymajcie się ciepło. Do następnego :-)
 
 
P.S. Ostatnie wolne miejsca na warsztatach w Poznaniu. Spotykamy się za 9 dni :-)

poniedziałek, 12 września 2016

O tym, co wyjść miało na zawsze...

... a wyszło na chwilę.
Chociaż skłamałabym pisząc, że wszystko ;-)
Obiecane zdjęcia prac, które pojechały ze mną na dożynki.
Pozbierałam z pracowni co miałam, trochę dorobiłam i te nowe właśnie pokażę.
Reszta gdzieś w galerii jest.
Za jakość zdjęć przepraszam, szybko robione, a i warunki niespecjalne.
Cóż, innych nie będzie.
 
Na początek stado sówek kolorowych. Kształt zaprojektowałam i wycięłam sama, ale pomyślunek na dekorację podpatrzyłam u koleżanki.
Za pozwoleniem i z pewną modyfikacją wykorzystałam.  Tulio, dziękuję :-*
 
Następnie  kilka pudełek
(niektóre zmalowane dawno, ale teraz doczekały się wykończenia)
 
I jeszcze kilka serc z motywatorami dnia codziennego
(niektóre napisy pochodzą z sieci, lecz autorów nie znalazłam :( 
gdyby ktoś odnalazł swoją własność bardzo proszę o kontakt)
 
Na koniec kilka notesów w kolorowych okładkach
(zdjęcia fatalne, robione zapakowanym notesom już na stoisku,
 bo klejone były do późnych godzin nocnych i
 już nie miałam siły na jakąkolwiek sesję w pracowni)

To tyle... coś poszło w dobre ręce, coś wróciło na warsztatowe półki.
Ogólnie mówiąc na dożynkach najlepiej sprzedaje się piwo ;-D
Pozdrawiam i do następnego :-)

niedziela, 11 września 2016

Wciąż mamy lato...

Upalne, że aż tchu brak. Słońce przelewa się przez okna, drażniąc mnie niemiłosiernie.
Nie znoszę upałów, ale lato lubię... choć zdecydowanie wolę wiosnę i jesień.
W przededniu jesieni taka mała impresja letnia.
Lato już prawie za nami, więc, jak to w tym czasie na wsiach bywa - dożynki.
Miałam przyjemność brać udział w takowych i w przygotowaniach do nich również.
Poniżej kilka zdjęć z korowodu dożynkowego z naszą ekipą.
Naszą, bo to moja rodzinna wieś, moja rodzina i mnóstwo bliższych i dalszych znajomych.
A ponieważ dożynki gminne organizowały dwie wsie - Smardy Dolne i Smardy Górne, więc obmyślili sobie temat Chrztu Polski z zaślubinami Mieszka i Dobrawy.
 
To tylko część ekipy  Smard Dolnych na tle wozu - grodu Dobrawy.
Po mszy dożynkowej korowód pieszo i z pomocą sił wielokonnych zmierzał do zamku, przed którym odbyły się zaślubiny i chrzest.
Zamek autorstwa ekipy z Dolnych. Prawda, że imponujące dzieło?
 Pochwalę się - chorągwie wymalowałyśmy z siostrą własnoręcznie.
 A to już młodzieżowe delegacje z koronami dożynkowymi obu organizujących wsi.
 Do zamku zmierza ekipy Smard, a na ich czele książę Mieszko I z Górnych
w otoczeniu rycerzy i chłopów małorolnych.
 Tuż za nimi w drewnianym grodzie 
Dobrawa z Dolnych ze swą świtą, wiedźmą
oraz biskupem, który ślubu i chrztu udzielał.
 Gród z mostem zwodzonym budowany przez domorosłych budowniczych robił wrażenie.
Mieszko I i Dobrawa wzięli ślub, biskup ochrzcił Mieszka i zebrany tłum...
... a wiedźma? Wiedźma próbowała oczarować komisję świeżo suszoną trawką ;-)
Był ślub to czas na dzieci.
Więc syn mój rodzony wziął wóz
i przewiózł przed komisją ekipę 500+...
... z Matką 500+ (moją siostrą) na czele.
A potem pojechało mnóstwo innych wozów, ale to co dotyczyło nas póki co wystarczy.
W każdym razie wszyscy zjechali się na boisko wiejskie. Tam dokończyli obchody.
Jak to zwykle bywa były przemówienia, występy, koncert, ale okraszone wszystko atrakcjami poza głównym namiotem, gdzie rozstawili się
twórcy handmade od serów kozich, mydełek i glinianych garnuszków...
i ja też tam stałam z pracami i własną ekipą pomagającą (część się gdzieś ulotniła).
Podczas, gdy młodzież zajmowała się stoiskiem, ja bawiłam się radośnie
robiąc sobie mydełka niczym przepyszne pralinki.
Oto pachnące cynamonem i pomarańczami mydełko
pilingująco-łagodzące z kawą i nagietkiem.
Potem z pomocą wprawnego "gliniarza" ulepiłam naczynia,
pierwotnie zwane pucharami, choć w efekcie jeden wyszedł podobny do kieliszka.
Powiem tak, fajne jest paćkanie się glinie, bo działa naprawdę kojąco,
ale nie mogłabym tego robić codziennie.
Niestety moje nadgarstki nie wytrzymują ugniatania, ale kręcić to ja mogę ;)
Niedoskonałe, ale jednak dzieła rąk ludzkich. No i moje pierwsze.
Może kiedyś to powtórzę...
 
A potem jeszcze dużo się działo i było fajnie, ale o tym może innym razem :)
Co zaś sprzedawać miałam na owych dożynkach pokażę jutro.
Dziś to byłoby stanowczo za wiele. Do zobaczenia zatem.