niedziela, 11 września 2016

Wciąż mamy lato...

Upalne, że aż tchu brak. Słońce przelewa się przez okna, drażniąc mnie niemiłosiernie.
Nie znoszę upałów, ale lato lubię... choć zdecydowanie wolę wiosnę i jesień.
W przededniu jesieni taka mała impresja letnia.
Lato już prawie za nami, więc, jak to w tym czasie na wsiach bywa - dożynki.
Miałam przyjemność brać udział w takowych i w przygotowaniach do nich również.
Poniżej kilka zdjęć z korowodu dożynkowego z naszą ekipą.
Naszą, bo to moja rodzinna wieś, moja rodzina i mnóstwo bliższych i dalszych znajomych.
A ponieważ dożynki gminne organizowały dwie wsie - Smardy Dolne i Smardy Górne, więc obmyślili sobie temat Chrztu Polski z zaślubinami Mieszka i Dobrawy.
 
To tylko część ekipy  Smard Dolnych na tle wozu - grodu Dobrawy.
Po mszy dożynkowej korowód pieszo i z pomocą sił wielokonnych zmierzał do zamku, przed którym odbyły się zaślubiny i chrzest.
Zamek autorstwa ekipy z Dolnych. Prawda, że imponujące dzieło?
 Pochwalę się - chorągwie wymalowałyśmy z siostrą własnoręcznie.
 A to już młodzieżowe delegacje z koronami dożynkowymi obu organizujących wsi.
 Do zamku zmierza ekipy Smard, a na ich czele książę Mieszko I z Górnych
w otoczeniu rycerzy i chłopów małorolnych.
 Tuż za nimi w drewnianym grodzie 
Dobrawa z Dolnych ze swą świtą, wiedźmą
oraz biskupem, który ślubu i chrztu udzielał.
 Gród z mostem zwodzonym budowany przez domorosłych budowniczych robił wrażenie.
Mieszko I i Dobrawa wzięli ślub, biskup ochrzcił Mieszka i zebrany tłum...
... a wiedźma? Wiedźma próbowała oczarować komisję świeżo suszoną trawką ;-)
Był ślub to czas na dzieci.
Więc syn mój rodzony wziął wóz
i przewiózł przed komisją ekipę 500+...
... z Matką 500+ (moją siostrą) na czele.
A potem pojechało mnóstwo innych wozów, ale to co dotyczyło nas póki co wystarczy.
W każdym razie wszyscy zjechali się na boisko wiejskie. Tam dokończyli obchody.
Jak to zwykle bywa były przemówienia, występy, koncert, ale okraszone wszystko atrakcjami poza głównym namiotem, gdzie rozstawili się
twórcy handmade od serów kozich, mydełek i glinianych garnuszków...
i ja też tam stałam z pracami i własną ekipą pomagającą (część się gdzieś ulotniła).
Podczas, gdy młodzież zajmowała się stoiskiem, ja bawiłam się radośnie
robiąc sobie mydełka niczym przepyszne pralinki.
Oto pachnące cynamonem i pomarańczami mydełko
pilingująco-łagodzące z kawą i nagietkiem.
Potem z pomocą wprawnego "gliniarza" ulepiłam naczynia,
pierwotnie zwane pucharami, choć w efekcie jeden wyszedł podobny do kieliszka.
Powiem tak, fajne jest paćkanie się glinie, bo działa naprawdę kojąco,
ale nie mogłabym tego robić codziennie.
Niestety moje nadgarstki nie wytrzymują ugniatania, ale kręcić to ja mogę ;)
Niedoskonałe, ale jednak dzieła rąk ludzkich. No i moje pierwsze.
Może kiedyś to powtórzę...
 
A potem jeszcze dużo się działo i było fajnie, ale o tym może innym razem :)
Co zaś sprzedawać miałam na owych dożynkach pokażę jutro.
Dziś to byłoby stanowczo za wiele. Do zobaczenia zatem.

1 komentarz:

  1. Cudne są takie wiejskie imprezy. Dekoracje imponujące..robią wrażenie.
    Jakie miałaś fajne korale :))

    OdpowiedzUsuń